Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Najgłupsza zabawa z dzieciństwa XXV

23 418  
31   1  
Kliknij i  zobacz więcej!Studzienka bywa groźna. Jazda na rowerze bez trzymanki też. Robienie zup jest ohydne. A zabawa w wyginięcie to chyba najgłupsza zabawa o jakiej słyszałem...

Wszystko miało miejsce, gdy miałem lat około 4. Razem z moimi dwiema starszymi siostrami i naszą kuzynką bawiliśmy się w puszczanie na oczku wodnym różnych pływających zabawek. Samo oczko wodne było wykonane z betonowego kręgu, jakim dawniej umacniało się studnie (około 1 m średnicy i 0,5 m głębokości), przez co nazywaliśmy je "studzienką". Pech chciał, że zabawki mojej siostry odpłynęły na drugą stronę (a "studzienki" nie dało się obejść), przez co nie mogła ich dosięgnąć i poprosiła mnie żebym jej pomógł. Ja ochoczo wyciągnąłem się nad wodą. I oczywiście, jak można się domyślić, wpadłem do środka. I to głową w dół. Do tego miejsca sięgam pamięcią. Natomiast cały dramat rozegrał się potem. Jak wcześniej wspomniałem oczko nazywaliśmy "studzienką" i moje siostry mając na względzie moje bezpieczeństwo widząc, że wpadłem do tej "studzienki" złapały mnie za nogi (przypominam, że byłem głową w dół) żebym nie wpadł (bo przecież studnie są głębokie) i się nie utopił.
Niestety akcja ratunkowa okazała się nieskuteczna, bo chociaż moje dwie siostry były wspomagane przez kuzynkę, to nie były w stanie mnie wyciągnąć. Więc trzymały, żebym nie wpadł głębiej. Na szczęście ich krzyki zwróciły uwagę mojego dziadka, który przyszedł im, a raczej mi,  z pomocą, bo pewnie dzisiaj bym tego nie pisał. Podobno później bałem się nawet do wanny wejść.

Co do dziadka to wiąże się z nim kolejne ciekawe zdarzenie z dzieciństwa, którego osobiście nie pamiętam, ale słyszałem wielokrotnie z relacji. Nowy ciągnik. To coś, obok czego dwuletni chłopiec nie przejdzie obojętnie. Dotąd prosiłem dziadka, żeby posadził mnie na siedzeniu kierowcy, aż ten uległ namowom swojego ulubionego wnusia. Niestety podczas celebracji sukcesu polegającej na podskakiwaniu na siedzeniu kierowcy wymknąłem się z rąk dziadunia, który mnie asekurował i odbijając się od różnych części traktora spadłem na ziemię. Krew z rozbitej głowy lała się ponoć strumieniem, a raczej dwoma, bo tyle właśnie blizn po tym tylko wypadku zdobi moją twarz po dziś dzień.

Kolejna zabawa, którą dość dobrze pamiętam zdarzyła się, gdy miałem lat 8. Mieszkając na wsi chodziłem do szkoły codziennie około 1,5 km. Droga nudna, więc każdą okazję trzeba było wykorzystać, żeby spacer uatrakcyjnić. Raz znalazłem na drodze pudełko zapałek. Z jedną, jedyną zapałką w środku. Postanowiłem ją wypróbować na pobliskiej kopce z sianem. Siano okazało się być bardzo suche i cała kopka w mgnieniu oka zmieniła się w słup ognia. Przestraszony uciekłem. Dopiero w domu zorientowałem się, że całą drogę gonił mnie, wymachując grabiami, właściciel pola, na którym stała ta kopka. Na szczęście przyjął moje przeprosiny.

Następnej zabawy, którą pamiętam, próbował pewnie każdy, kto jeździł na rowerze - jazda bez "trzymanki". Zabawa świetna, dająca niezapomniane wrażenia. Niestety spróbowałem jej chyba trochę za wcześnie (5 lat, rowerek bez bocznych kółek). Zgodnie ze starą zasadą "jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz" zabawa skończyła się dla mnie upadkiem, którego konsekwencją było niesamowicie bolesne wbicie kamyczka (ok. 1 cm średnicy) w środek dłoni i operacja jego usunięcia, której podjął się mój ojciec, mimo moich usilnych protestów... Do dziś to pamiętam.

Kolejna zabawa. Strzelanie z łuku. Razem z kolegą zrobiliśmy sobie łuki i bawiliśmy się w strzelanie do różnych rzeczy (kto by się bawił w tarczę). Nasz sąsiad przyszedł popatrzeć. Nawet nieźle nam szło, więc sąsiad z zadowoloną miną przyglądał się całej sytuacji. Mina zrzedła mu dopiero wtedy, gdy jedna z wypuszczonych przeze mnie strzał prześlizgnęła się delikatnie po korze drzewa, do którego mierzyłem i lekko zmieniając kierunek przemknęła jakieś 10 cm od twarzy sąsiada. Strzała oczywiście była dobrze naostrzona. Sąsiad połamał nam łuki i sobie poszedł.

Oprócz łuku bawiłem się także procą. Tu ofiarą był mój kolega, który siedział na drzewie. Standardowa amunicja z procy (kamienie) miała zbyt słabą siłę przebicia aby spenetrować koronę drzewa i dosięgnąć kolegę, który szydził, że nie umiem strzelać. Wziąłem więc stalowy śrut, taki z łożyska, dość spory. Efekt przeszedł moje oczekiwania. Śrut nie tylko przebił się przez zasłonę z liści i gałęzi, ale też strącił mojego kolegę z drzewa jak dojrzałe jabłko. Tydzień się do mnie nie odzywał.

by kamilr

* * * * *

Ze wszystkich głupich zabaw szczególnie wspominam jedną: totalnie dziwną i wręcz obrzydliwą. Razem z kolegą z sąsiedztwa, jako dzieci w wieku +/- 5 lat, robiliśmy "zupy" z czego tylko popadło. Nie byłoby w tym jednak nic dziwnego, gdybyśmy nie dodawali do nich kurzych kup i innych dziwnych składników. Taką oto mieszankę rozkładaliśmy później na całej szerokości ulicy i tylko czekaliśmy aż przejedzie jakiś samochód. I jaka frajda z tego była.

by nilka @

* * * * *

To trochę dziwaczna zabawa, ale gdy chodziłam do 1 klasy podstawówki, razem z moją przyjaciółką wymyśliłyśmy pewną zabawę: jedna opierała się o drewniany blat nad kaloryferem, a druga za rurę (między nimi było mało miejsca, ale my byłyśmy małe), przepychałyśmy się plecami i która dłużej wytrzyma nacisk pleców tej drugiej wygrywa. Głupkowata zabawa, ale z dziecięcej perspektywy - niezwykle zajmująca.

by klementynka666 @

* * * * *

Kilka lat temu, wraz z moją młodszą o 3 lata koleżanką wymyśliłyśmy super zabawę, która dawała nam tyle radości co żadna inna. Każdego człowieka, którego udało nam się zaczepić na osiedlu pytałyśmy o godzinę. Po każdym "Przepraszam, wie pan może która godzina?" wybuchałyśmy śmiechem. Zabawa ta znudziła nam się po około dwóch godzinach, a do głowy napływały kolejne, głupie pomysły.

Jedną z owych koncepcji było zaczepianie przechodniów i proponowanie im kupna dziwnie wyglądających, ale za to bardzo ładnych "kamyczków", a w zasadzie "kamyków", które wcześniej nazbieraliśmy za budynkiem jakiejś fabryki. W tej zabawie brało udział więcej dzieci, a ja byłam głównym szefem, który siedział w bazie i czekał na pieniądze. Niestety ludzi nie zachwyciła magia (jak się później okazało) węgla i nie zarobiliśmy ani grosza, więc przerzuciliśmy się na inny biznes. Każdy wynosił z domu zabawkę, która już mu się znudziła, np. kinderka, maskotkę, breloczek itp., a potem zbierając wszystko do kupy chodziliśmy po domach sąsiadów i proponowaliśmy zakup czegokolwiek. Ja oczywiście jako boss i organizatorka zabawy siedziałam w bazie i czekałam na rezultaty. Tym razem sprzedaż została zakończona powodzeniem i za zebrane pieniążki (około 2 zł) mogliśmy sobie kupić po lizaku lodowym za 30 gr. Oczywiście reszta była dla mnie.

Kolejną z dziwnych zabaw mojego dzieciństwa była "podróż pod szlafrokiem". Zakładałam szlafrok mamy, pod niego wchodziła moja o 4 lata młodsza siostra. Zaczynałyśmy się kręcić wokół własnej osi, a ja wypowiadałam przy tym różne zaklęcia, typu: "A teraz zabieram cię do krainy gilgotek". Gdy już znalazłyśmy się na miejscu, oczywiście zaczęłam ją gilgotać, a ona umierała ze śmiechu. Podczas tej zabawy moja siostra zwiedziła ze mną wszystkie możliwe krainy, od gilgotek, poprzez krainę wielkoludów, a kończąc na krainie pełnej maskotek.

by viszi2 @

* * * * *

Zabawa, którą uwielbiam mimo podeszłego już wieku (16 lat) to zabawa w "wyginięcie".
"Górka" - czyli potężny dół z piaskiem, jest ostatnim lądem na naszej planecie. Aby przeżyć, skacze się z rozbiegu, z krawędzi w dół górki. Potem, dzięki siłom fizyki turla się kilka sekund, aż do samego dołu. Należy leżeć nieruchomo tak długo, aż wśród krzykaczy "No chodź już, nasza kolej! No posuń się! No przestań się już wygłupiać!" znajdzie się ofiara, która uwierzy, że spadając wydało się ostatnie tchnienie. Dopiero gdy ktoś podbiegnie i zacznie cię cucić, obudź się z przeraźliwym krzykiem.
Zabawa jest super - w trakcie lotu w powietrzu można przybierać każdą postać - Tarzana (należy drzeć się niemiłosiernie), Barbie (w trakcie lotu w powietrzu poprawić sobie fryzurę) lub Indianina (nie muszę chyba tłumaczyć).

by szyfrii7 @

A czy Ty także masz takie wspomnienia z dziwnych zabaw? Podziel się tą wiadomością ze mną. Kliknij w ten link, a w temacie wpisz Najgłupsza zabawa. Znaczek @ za nickiem oznacza osobę, która nie posiada konta w serwisie Joe Monster.

Oglądany: 23418x | Komentarzy: 1 | Okejek: 31 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało