Taka mała miniatura. Każda opinia mile widziana!

- A więc wreszcie się spotykamy.
- Nie powinno się zaczynać wypowiedzi od: „A więc”. Myślałem, że o tym wiesz.
Jak na seryjnego mordercę, był nadzwyczajnie spostrzegawczy. Deszcz stukał o parapet dosyć dużych okien, które z zewnątrz wyglądały jak oczy kanciastego, betonowego potwora. Lecz prawdziwy potwór mieszkał w środku.
- Napije się pan czegoś, detektywie?
- Pozwolisz Walterze, że sam się obsłużę.
- Pewnie, czuj się jak u siebie.
Detektyw Adams podszedł do barku i wyciągnął dwie szklanki.
- Nie, ja dziękuję – moim priorytetem jest trzeźwa ocena sytuacji.
Adams schował więc jedną szklankę z powrotem, a do swojej nalał szkockiej whisky.
- Gdyby pan chciał, mam także kubańskie cygara na specjalną okazję, a to – jak mniemam – chyba jedna z nich.
- Nie palę.
- Wiem. A ja nie mam kubańskich cygar, ale ten tekst dodał konwersacji odrobinę klasy.
Detektyw usiadł na kanapie, zaraz naprzeciwko Waltera. Patrzyli sobie przez dłuższą chwilę w oczy, po czym Adams wziął duży łyk ze swojej szklanki.
- Do rzeczy, panie Adams. Czemu zawdzięczam sobie tę wizytę?
- Wiem, co zrobiłeś.
- Co zrobiłem?
- Odebrałeś życie kilku osobom, Walterze. Czas stawić czoła konsekwencjom.
- Ach! Więc to o to chodzi. Słyszałem o policyjnym śledztwie. Połączyliście sprawy, które nie miały ze sobą nic wspólnego. Cztery morderstwa wyglądające na zupełnie przypadkowe. Różne miasta, różne osoby, różne przyczyny śmierci. Czemu obwinia pan akurat mnie?
- Wiem, że to zrobiłeś Walterze.
- Hmm... - na jego twarzy pojawiło się teatralne zamyślenie – Nie jestem zbytnio zaznajomiony z procedurami sądowymi, ale z tego, co się orientuję, potrzebuje pan chyba dowodów, prawda?
Detektyw Adams mimowolnie zacisnął dłoń na szklance i wlał sobie do gardła odrobinę ognistej cieczy.
- Aaaach i tu chyba kończy się pana dochodzenie, czyż nie? Brak panu dowodów. Niezmiernie mi przykro z tego powodu!
- Na pewno coś pominąłeś. Musiałeś zostawić jakiś ślad. Ja go znajdę. Możesz być tego pewien. A wtedy...
- A wtedy obudzi się pan z ręką w nocniku, panie Adams. Będę mówić otwarcie, bo zakładam, że nie ma pan podsłuchu. Nie – to nie byłoby w pańskim stylu. Widzę, że przyszedł pan tu prosto z baru. Czuję dym papierosów, mimo że pan przecież nie pali. A więc porozmawiamy jak pies myśliwski z wilkiem.
- Nie powinno się zaczynać wypowiedzi od: „A więc”.
Walter uśmiechnął się nieznacznie.
- Słuszna uwaga.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Wracając jednak do tematu – nie ma żadnego śladu, o którym pan wspominał. Nie ma żadnego błędu. Nie ma żadnego niedopatrzenia, pomyłki, słabego punktu. Choćby wszystkie pobliskie jednostki zaczęły szukać – nie znajdą nic. Ale tak się też nie stanie; poszukiwania się nie odbędą, bo przecież nikt nie będzie polegać na pańskim przeczuciu. I tak ma już pan opinię niezrównoważonego.
Deszcz stukał uporczywie o parapety okien, woda ściekała w rynnie z głośnym, lecz przytłumionym szumem. Gdzieś niedaleko przejeżdżał ambulans, wyjąc przeraźliwie. Detektyw Adams uświadomił sobie, że dalej ściska w swojej dłoni pustą już szklankę.
- Widzisz, Walterze – zaczął powoli – z czterech wspomnianych przez ciebie morderstw, media wiedzą jedynie o trzech. To ciekawe. Powiedziałeś także, że nie są one ze sobą w żaden sposób powiązane. Tutaj się pomyliłeś. Istnieje jeden czynnik, jedna nić łącząca ze sobą wszystkie te zbrodnie.
- Ten sam detektyw stojący nad każdą z ofiar – dokończyli jednocześnie.
Adamsa w momencie ogarnęła furia. Rzucił pustą szklanką w kierunku Waltera, który z hukiem rozpadł się na drobne, ostre kawałeczki.