Jest
rok 1984. Na jednym z cmentarzy w Santiago – stolicy Chile, ma
miejsce pogrzeb. Czterech mężczyzn o indiańskich rysach twarzy
spuszcza do grobu trumnę z ciałem zmarłego na atak serca,
schorowanego starca. Oko kamery filmującej tę ceremonię powoli
ślizga się po stojących w zadumie żałobnikach i dosłownie na
moment zatrzymuje się na dość niecodziennych, wyróżniających
się z tłumu, postaciach. To grupka mężczyzn w podeszłym wieku.
Jeden z nich ubrany jest w czarny sięgający ziemi, skórzany
płaszcz…
W
chwili gdy trumna gładko opada na dno mogiły, seniorzy prostują
się i wykonują nazistowskie pozdrowienie, wrzeszcząc: „Heil
Hitler!”. Cztery dekady po zakończeniu II Wojny Światowej zmarł
bowiem człowiek wielce zasłużony dla III Rzeszy – wierny
systemowi wojskowy, który jakimś cudem uniknął stryczka, mimo że
miał na swoim koncie nawet i ćwierć miliona ludzkich istnień.
Od momentu, gdy Adolf Hitler i jego partia dostali się w Niemczech do władzy, jednym z naczelnych punktów ich planu było dokonanie "jakościowej" segregacji obywateli. W praktyce, wzorem spartańskich
zwyczajów, usunąć należało jednostki chore, których leczenie
wymagało dużych nakładów finansowych. Akcję tę przykryto
oczywiście ideologicznym bełkotem opartym na teorii
eugeniki negatywnej, według której, w trosce o czystość materiału
genetycznego, pozbyć należało się osób niepełnosprawnych, z
psychicznymi zaburzeniami lub po prostu niedołężnych, ślepych lub
posiadających wyraźne deformacje fizyczne. W, jak to nazywano –
„udoskonalaniu rasy” dużą rolę odegrały
mobilne komory
gazowe.
Zazwyczaj były to furgonetki ze specjalną, szczelną
kabiną, do której wpuszczano tlenek węgla. Takie wehikuły często
oklejano napisami i symbolami sugerującymi, że pojazdy te to np. ruchome
punkty odwszawiania obywateli lub wręcz wozy dostawcze firmy
zajmującej się wypiekiem słodkich bułeczek. Nieświadomi
zagrożenia ludzie wsiadali do furgonetek, które przewoziły ich
wprost na miejsce masowych pochówków, po drodze uśmiercając ich.
W każdym razie większość z nich. Niektórzy czasem przeżywali ten koszmar i Niemcy musieli "przejażdżkę" powtarzać.
Tego typu rozwiązania były jednak stosunkową rzadkością i
dopiero w 1941 roku niemieccy dygnitarze zdecydowali się na rozwój
tej śmiercionośnej „technologii”.
Podobno powodem tego było zaproszenia Heinricha Himmlera na pokazową egzekucję Żydów z Mińska. Po
tym pokazie jeden z głównych przywódców III Rzeszy miał puścić
pawia i wyrazić swoje zgorszenie dla tego upiornego spektaklu. Uważał, że rozstrzelanie jest
metodą wielce niehumanitarną i należy zrobić wszystko, aby
zredukować stres u…
zabójców oraz postronnych obserwatorów
takiej kaźni. Plan był taki, aby wprowadzić „przyjemniejsze”
metody egzekucji, więc próby z wysadzaniem skazańców w powietrze
za pomocą ładunków wybuchowych, uznano za zły pomysł. Szybko
przypomniano sobie jednak o ciężarówkowych komorach gazowych.
Prawdopodobnie pomysłodawcą wpuszczania spalin bezpośrednio do
wypełnionej ludźmi, szczelnej komory ze stłoczonymi wewnątrz ofiarami, był Walter Rauff –
porucznik SS pracujący w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy.
Człowiek ten nie tylko usprawnił znaną już wcześniej metodę zabijania, ale i
często osobiście odpowiedzialny była za masowe „transporty”
więźniów takimi właśnie pojazdami. Skuteczność operacji
prowadzonych przez Rauffa sprawiła, że w ostatnim etapie wojny
został on wyznaczony do kierowania potężną akcją eksterminacji
żydowskich obywateli w północnej Afryce.
Liczba zabitych przez
mobilne komory gazowe ludzi mogła dojść nawet do 250 tysięcy.
Nietrudno się więc domyślić, że w momencie, gdy III Rzesza
dostawała łomot od Aliantów i klęska Niemców wydawała się już
przesądzona, Walter miał prawo bać się o swój los. Koniec wojny
zastał go w Rimini, gdzie kierował tajnymi operacjami Gestapo.
Nazista trafił w ręce wroga i
zamknięty został w jenieckim obozie
we Włoszech.
Do dziś historycy zastanawiają się jakim cudem takiemu
zbrodniarzowi wojennemu, jak Rauff udało się dać dyla z niewoli.
Być może była to dobrze przygotowana akcja, w której brali udział
nie tylko niemieccy i włoscy żołnierze, ale także i sobowtór
Waltera, który mógł skutecznie zmylić Aliantów. Wiele też
wskazuje na to, że w operacji ratowania nazistowskiego jeńca brał
udział sam Alois Hudal –
popierający Hitlera, katolicki biskup i
agent III Rzeszy, który po zakończeniu światowego konfliktu
załatwiał poszukiwanym zbrodniarzom lewe paszporty i wizy, a nawet
finansował masowe przerzucanie Niemców do Ameryki Południowej.
Kilka tysięcy takich przestępców trafiło np. do Argentyny, po tym
jak Hudal przekonał sympatyzującego z ruchami faszystowskimi
prezydenta – Juana Perona, że niemieccy imigranci są antykomunistycznymi
zbiegami walczącymi z rozprzestrzeniającą się po Europie sowiecką
zarazą.
Przez cztery lata Rauff ukrywał się we włoskich klasztorach,
aby w 1949 roku przeniesionym zostać do Syrii, gdzie w Damaszku
szybko „załatwił sobie” cieplutką posadę
dowódcy niemieckich
doradców prezydenta Husniego al-Zaima. Po bezkrwawym
odsunięciu tego polityka od władzy, na kopach wyrzucono też z
kraju jego nazistowskich pomocników. Na szczęście Walter mógł
nadal liczyć na pomoc przyjacielskich, katolickich biskupów, którzy
szybko załatwili mu wycieczkę do Ekwadoru, skąd po paru latach
przeniósł się do Argentyny, a pod koniec lat 50. wylądował w
Chile. Tam, jak się okazało – spotkał sporą społeczność
niemiecką, w dużej mierze złożoną z uciekinierów z III Rzeszy.
Rozpoczął pracę w firmie importowo-eksportowej i był na tyle
pewny swojej nietykalności, że do 1962 roku przynajmniej dwa razy
wrócił do Niemiec, w tym raz aby domagać się wypłacania mu
wojskowej emerytury za służbę w marynarce III Rzeszy…
Czarne chmury nie zawisły nad jego głową nawet wówczas, gdy
zachodnioniemiecki wywiad zlokalizował jego miejsce pobytu i zaczął
domagać się od chilijskich władz wydania Rauffa. Wprawdzie Sąd
Najwyższy z Santiago w 1964 roku odmówił aresztowania Niemca zasłaniając się
przedawnionym prawem ekstradycyjnym, ale na wszelki wypadek Walter
spakował walizki i przeniósł się do jednego z najdalej
wysuniętych na południe miast świata – Punta Arenas, gdzie
rozpoczął pracę w fabryce przetwórstwa rybnego. Jednak i tam
został niedługo potem namierzony przez Niemców.
Co groziło Rauffowi? Pokazowy sąd, podczas którego, podobnie
jak Adolf Eichmann, na oczach całego świata skazany by został na śmierć?? A może raczej czekał go „dyskretny” lincz z rąk
żydowskich tropicieli zbrodniarzy wojennych? Nic z tych rzeczy.
Walterowi włos z głowy nie spadł. Władze RFN zaproponowały mu
fuchę, którą ten ochoczo przyjął.
Został on pracownikiem
Federalnej Służby Wywiadu RFN i jako Enrico Gómez odpowiedzialny
był za zbieranie i przekazywanie zachodnioniemieckiemu wywiadowi
informacji na temat kubańskich ugrupowań komunistycznych
działających na terenie Chile. Ta absurdalna sytuacja byłaby
pewnie nawet nie do pomyślenia, gdyby nie pomoc, którą Walter
uzyskał od - Wilhelma Beissnera, swojego przełożonego, który –
jak się okazało był kiedyś oficerem SS i znał Rauffa osobiście.
Za swoją służbę zbrodniarz wojenny zgarniał wypłatę, a oprócz tego dostał też 15 tysięcy marek „w
prezencie”. Szybko okazało się, że raporty Waltera są niewiele
warte i został on odwołany ze swojego stanowiska. Mimo to władze
RFN nadal pozostawały z nim w kontakcie.
Na złapaniu i osądzeniu głównego twórcy furgonetek gazowych
bardzo zależało Szymonowi Wiesenthalowi – znanemu, żydowskiemu
tropicielowi ukrywających się niemieckich zbrodniarzy, którego
jednym z największych sukcesów było pochwycenie wspomnianego
Eichmanna. Gdy nowym prezydentem Chile został Salvador Allende, „łowca nazistów” skontaktował się z nim, aby podjąć kolejną
próbę legalnego sprowadzenia Rauffa do Europy. Nowa głowa państwa
napisała do Wiesenthala życzliwy list, w którym z
wielkim smutkiem
poinformowała go, że nie da się zmienić postanowienia Sądu
Najwyższego z 1963 roku i o ekstradycji człowieka, który miał na
swym koncie wymordowanie dziesiątek, jeśli nie setek, tysięcy
osób, może on zapomnieć.
Szymon Wiesenthal ze zdjęciami Rauffa i opracowanej przez niego mobilnej komory gazowej
Próby zamordowania Waltera podejmował
też Mosad. Jego agenci ugoszczeni nawet zostali w domu swojej
niedoszłej ofiary, jednak ich plan z jakiegoś powodu nie wypalił.
Być może dlatego, że w 1973 roku zbrodniarz trafił pod osobistą
protekcję Augusto Pinocheta – przywódcy junty wojskowej, który
na drodze zamachu stanu przejął władzę w Chile. Człowiek ten był
z pewnością znacznie bliższy sercu Rauffa niż socjalista Allende.
Dyktator, zaraz po objęciu władzy, zaczął przeprowadzać czystki
w kraju. Chciał się pozbyć swojej opozycji, więc wytłukł ok. 3
tysięcy osób, 80 tysięcy trafiło do więzień, a 30 tysięcy
poddano brutalnym torturom. Walter, z racji na swoje doświadczenie,
dostał posadę doradcy w Narodowej Dyrekcji Wywiadu (DINA -
Dirección Nacional de Inteligencia) – policji politycznej, której
zadaniem było ściganie,
mordowanie i torturowanie komunistycznych
opozycjonistów.
Jak można się było spodziewać, również i w czasie reżimu
Pinocheta nie udało się wymierzyć Walterowi kary za jego zbrodnie. Tymczasem sam Rauff znowu gdzieś zniknął. Tak na wszelki wypadek. Namierzony został
dopiero w 1979 roku w Santiago. Zlokalizował go wówczas nie
izraelski wywiad, ale brytyjski dziennikarz – William Bemister,
który spotkał się z Niemcem, aby zrobić z nim wywiad. I
chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, gdzie przebywał człowiek,
mający na sumieniu tysiące ludzkich żyć, nie udało się
wyegzekwować od chilijskich władz ani ekstradycji, ani nawet
przeprowadzić skutecznego zamachu na życie sędziwego już
zbrodniarza. W 1984 roku, chory na raka płuc, dobiegający
osiemdziesiątki, Walter dostał ataku serca i zmarł. Podobno do
końca życia nie wykazał skruchy za swoje czyny, a jego pogrzeb,
prawie 40 lat po zakończeniu II Wojny Światowej, stał się okazją
do manifestacji ciągle żywych, sympatii nazistowskich przez grupę
żyjących w Chile, niczym pączki w maśle, sędziwych SS-manów oraz sympatyzujących z nimi urzędników państwowych kraju rządzonego przez Pinocheta.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą