Walka z rasizmem spadła nam jak z nieba, bo inaczej musielibyśmy zanudzać się informacjami z frontu walki z pandemią. Albo jeszcze gorzej – trzeba by było pisać o wyborach prezydenckich.
To jedna z tych telewizyjnych perełek, do których zawsze warto wrócić. I chociaż od premiery ostatniego odcinka minęło już siedem lat, serial „Breaking Bad” ciągle odkrywany jest przez kolejnych, nieświadomych jego fenomenu widzów. Jako że sam dopiero niedawno zapoznałem się z Walterem White'em i jego pełnym błękitnej mety laboratorium, chciałbym podzielić się z wami kilkoma mniej znanymi, zakulisowymi ciekawostkami na temat „Breaking Bad”.
Przypadki chodzą nie tylko po ludziach, ale i po świecie całym.
#1. Słońce i Księżyc
Każdy, komu zdarzyło się przynajmniej raz czy dwa zajrzeć do szkoły, doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że Słońce jest znacznie większe niż Ziemia i – tym bardziej – większe niż Księżyc. To z jakiego właściwie powodu, gdy patrzymy w niebo, jedno i drugie wydaje się mieć podobną wielkość? To zasługa odległości. Tak się szczęśliwie złożyło, że Księżyc jest 400 razy mniejszy od Słońca, ale też 400 razy bliżej Ziemi niż Słońce. Stąd wrażenie zbliżonej wielkości – i stąd zdarzające się czasem spektakularne zaćmienia.
Szanse na uratowanie Sonny’ego Grahama były niewielkie. Chyba żeby wydarzył się cud i w ostatniej chwili pojawiło się serce do przeszczepu. Szczęśliwym zrządzeniem losu – co może nie jest najszczęśliwszym (!) określeniem – ktoś akurat postanowił się zastrzelić… Sonny dostał serce samobójcy, w podziękowaniu napisał list z podziękowaniem do wdowy i tak zaczęła się wakacyjna przygoda, która wkrótce później poskutkowała małżeństwem. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, wdzięczni za odzyskane życie? Otóż nie do końca. A właściwie do końca. Końca Sonny’ego, który analogicznie jak jego poprzednik popełnił samobójstwo. Wybrał nawet ten sam sposób. Czy to kwestia potencjalnych obciążeń przenoszonych wraz z przeszczepionym organem? Oceńcie sami – mając na uwadze fakt, że jedyne, co łączyło obu mężczyzn, to serce i… żona. Przypadek?
Prawdopodobieństwo zostania trafionym piorunem jest minimalne. Trzeba albo wyjątkowego pecha, albo przynajmniej metalowego parasola na otwartej przestrzeni. W rezultacie prawdopodobieństwo zostania trafionym piorunem i przeżycia tej atrakcji jest jeszcze mniejsze. Co więc powiedzieć o sytuacji, w której ten sam mężczyzna – Walter Summerford – zostaje trafiony trzykrotnie? Wyjątkowy zbieg okoliczności. A może natura miała z nim rachunki do wyrównania – bo po śmierci Summerforda, z niezwiązanych z burzą przyczyn, świat wziął go na cel raz jeszcze i tym razem piorun trafił w jego nagrobek. Ale Summerford nie jest wcale rekordzistą – za tego uchodzi Roy Sullivan, strażnik leśny, rażony aż 7-krotnie.
Miło jest przewidywać pozytywne wydarzenia. Nieco gorzej – gdy przewiduje się katastrofy. To ostatnie udało się niestety zespołowi Dream Theater, który w 2001 roku wydał album Live Scenes from New York, będący zapisem koncertu zagranego w tym właśnie mieście w sierpniu rok wcześniej. Na okładce albumu znalazły się między innymi dwie wieże World Trade Center… stojące w ogniu. Ale tym, co zaskakuje najbardziej, jest dokładna data premiery wydawnictwa – 11 września 2001, dzień osławionych zamachów na WTC. Widząc, co się dzieje, natychmiast wycofano album ze sprzedaży. Do sklepów trafił ponownie kilka dni później – już ze zmienioną okładką, zaś te oryginalne mają dzisiaj niemałą wartość kolekcjonerską.
Które miasto na początku XX wieku przyciągało znanych i niekoniecznie lubianych? Było zapewne niejedno takie, natomiast jedno wyróżnia się szczególnie – to Wiedeń, w którym jednocześnie, w promieniu zaledwie kilku kilometrów, mieszkali Hitler, Stalin, Lew Trocki, Josip Broz Tito, jak też Franciszek Józef I i arcyksiążę Franciszek Ferdynand. W tej specyficznej „śmietance” towarzyskiej udział miał jeszcze Zygmunt Freud, w swojej dziedzinie wcale niewiele mniej kontrowersyjny od powyższych postaci. Część z nich oprócz miejsca zamieszkania dzieliła również ulubione kawiarnie.
Z niektórymi ludźmi po prostu nie należy wybierać się w podróż, bo istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że nie skończy się to dobrze… A czemu jak czemu, ale akurat marynarskim przesądom warto wierzyć. Kolejnemu interesującemu zrządzeniu losu dała wyraz Violet Jessop, kobieta, która zatopiła trzy okręty. No dobrze – nie zatopiła, ale przetrwała ich wypadki. Kobieta znajdowała się na pokładzie RMS Olympic, gdy ten zderzył się z brytyjskim okrętem wojennym (szczęśliwie uszkodzony statek zdołał o własnych siłach wrócić do portu). Płynęła też Titanikiem, gdy ten przyłożył w górę lodową, oraz HMHS Britannikiem, gdy ten z kolei napatoczył się na minę. W przeciwieństwie do statków Jessop bez szwanku przetrwała wszystkie trzy zdarzenia.
Co było przyczyną, dla której zaczęto powszechnie stosować identyfikację na podstawie odcisków palców? Zwykły – lub bardzo niezwykły – przypadek. W końcu jakie jest prawdopodobieństwo, że dwie niespokrewnione ze sobą osoby nie tylko będą wyglądały identycznie, ale też… będą się identycznie nazywać? Niezwykle mikre – a jednak Will i William West, którzy notabene trafili do tego samego więzienia w Leavenworth, udowodnili, że mikre wcale nie znaczy zerowe. Zdziwienie strażników było ogromne, kiedy kazano im przyjąć nowego więźnia, który – na tyle, na ile można było wierzyć oczom – przecież już u nich siedział. To w konsekwencji tego właśnie przypadku uznano, że potrzebne są lepsze, bardziej precyzyjne sposoby odróżniania ludzi.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą